Od paruset lat błąkałem się po lasach, jak się to stało?
Kiedyś miałem rodzinę dom, byłem jednym z najlepszych łowców.
Pewnego dnia na naszych terenach pojawił się wielki Samiec Karibu wraz ze stadem. Wataha głodowała więc te stado było naszym ratunkiem. Moim zadaniem było zapędzić stado w stronę polany.
Był ciepły, słoneczny dzień. Siedziałem w krzakach czekając na sygnał.
Obserwowałem jak Karibu skubią trawę, i piją z pobliskiego stawu.
Słońce zaszło za chmury, zauważyłem młode zbliżające się w moją stronę.
Powoli ruszyłem w stronę małego Karibu. Stado usłyszało szelest i wyczuło moją obecność. To był największy błąd jaki popełniłem. Karibu ruszyło w stronę polany na nieprzygotowaną watahę. Ruszyłem pędem by ich ostrzec, ale nie zdążyłem. Dwa basiory zostały mocno poturbowane gdy starały się osłonić słabszych. A ja naraziłem moja watahę na głód.
-Robin?! Co się stało?-krzykną dowódca.
-Ja.., ja..-jąkałem się.
-Nie mogłem wytrzymać, młode szło w moją stronę, po prostu musiałem...-wymyśliłem.
-Grrr... Miałeś czekać na sygnał!-zawarczał Baron(gdyż tak miał na imię dowódca łowców).
-Robin, naraziłeś watahę na głód, nie masz prawa już do nas należeć.-To był głos alfy.
-Aria! Proszę! Dogonię stado i zapędzę z powrotem!
-Miałeś swoja szansę... A teraz odejdź.
I tak przez moją głupotę zostałem wygnany...
Teraz zupełnie się zmieniłem.
*Ranek około 5
Poczułem czyjąś obecność, byłem pewny że nie jestem sam.
Zawyłem mając nadzieję że ta osoba mnie usłyszy.
Zawarczałem w nadziei że, w końcu ktoś się pojawi.
I miałem rację po kilkunastu minutach niedaleko mnie pojawiła się dziewczyna. Podeszła do mnie.Nie wiedziałem jak się zachować, od paruset lat nikogo nie spotkałem. Bałem się że, zaraz mnie przepędzi, ale ona uklęknęła i wyciągnęła rękę w moją stronę, obwąchałem ja i polizałem, a ona delikatnie przejechała ręką po mojej głowie. Nagle uświadomiłem sobie że, mogę z nią normalnie pogadać. Przybrałem formę pół-człowieka.
-Cześć... Jestem Robin...-powiedziałem nieśmiało.
<Caitriona,proszę dokończ>